Życie człowieka to ciągła walka o bycie lepszym od drugiego, wieczna zazdrość, krytyka i „hejting”. Z tymże, dwa ostatnie to środki „na zaś” gdyby nie daj Boże ktoś był „lepszy ode mnie”, natomiast to drugie jest emocją i uczuciem warunkującym użycie dwóch ostatnich by uzyskać to pierwsze. Przedziwne jest życie ludzkie. Wyzysk człowieka przez innego, wykorzystywanie, poniżanie. Ataki, wojny, „misje stabilizacyjne”. W życiu nie można mieć wystarczająco. Zawsze chce się więcej. Jeden wielki wyścig szczurów, najlepiej po trupach. Może nie będę generalizował, bo nie wszyscy tacy są, tylko posłużę się ostrym uogólnieniem za co z góry przepraszam jeżeli ktoś poczuł się urażony. Jeśli tak, to dobrze. To znaczy, że jesteś po tej drugiej stronie. Na szczęście mnie osobiście nic strasznego nie dotknęło (jeszcze) ze strony innego człowieka, ale impulsem do napisania tego tekstu były różne sytuacje moich najbliższych (a to praktycznie tak samo, jakby mnie dotknęło) oraz liczne informacje ze świata.  Po prostu życie daje mnóstwo powodów, aby zajęcie takiego stanowiska wobec otaczającej rzeczywistości nie było złudzeniem lecz faktem. Rozejrzyj się dookoła i zatrzymaj na chwilę. A teraz skup się, zastanów i zbierz wszystko do kupy. Skąd ta fala tragicznego nastawienia wobec różnych ludzi i sytuacji przez nich stworzonych? Skąd tyle zła i nieumiarkowania w posiadaniu? Wreszcie skąd ten totalny brak uczuć i sumienia? Kreuje się jedno wielkie złomowisko ludzkich egzystencji. To zależy tylko i wyłącznie od nas jak przyjemne będzie jutro. Może najwyższy czas aby ludzie mogli uwierzyć w ludzkość? Lecz póki co widać jedynie tony negatywnych działań i oddziaływań. Kilogramy nienawiści, przykrości i bólu. A tylko gramy pozytywnych emocji i uczuć.

Zastanawiam się co jeszcze można znaleźć w naszych kochanych polskich wyrobach po tych wszystkich aferach. Zauważyłem też, że felerne produkty często znajdują się we flaczku. Weźmy takie parówki, kogo nie zapytasz to powie ci, że tam jest wszystko, od resztek mięsa, poprzez skórę i oczy po paznokcie i zmielone odciski. Po prostu co wleci, to wleci, zmieli się, wciśnie we flaczek i mamy smakowity produkcik! Mimo wszystko wpieprzamy je bo dobrze smakują. A wiecie dlaczego? Wiecie dlaczego to tak fajnie smakuje i ma przyjazną barwę i zapach? Dzięki dwudziestemu pierwszemu wiekowi i chemii. Przede wszystkim chemii. Te kiełbachy z solą przemysłową (aktualna afera) pewnie też dobrze smakowały, nikt tego nie wyczuł, zajadał się, a jak się dowiedział co było w środku, to dopiero dostał mściwej obstrukcji. Zobaczcie co robi z nami ten rodzaj nauki ścisłej. Z naciskiem na ścisłej. Ściska wszystko co się da we flak i to żremy. Mniam mniam. Poza tym wszystko jest dobre i ładnie pachnie, bo chemia. Ciężkie narkotyki istnieją, bo chemia. Mnóstwo rzeczy jest nie zdrowych, bo chemia. Chemia, chemia, chemia, powinni przestać tego uczyć w szkołach. To jest dopiero niebezpieczna dziedzina! Sami edukujemy i kreujemy zabójców dzień w dzień. Jednak niestety oczywistym jest również to, że mnóstwo osiągnięć chemii pomaga człowiekowi. Ehh, a już chciałem wydać jednoznaczny wyrok. No ale sól przemysłowa w naszych pysznych kiełbaskach!? Coś takiego. Z tego miejsca gratuluje i pozdrawiam cały system państwowej kontroli stanowiących pieczę nad wszelką działalnością gospodarczą w naszym kraju. Gratuluje, że przez kilkanaście lat zamiast soli jadalnej instalowali w kichy sól drogową i nikt nic nie wykrył ani nie zareagował, że ktoś takie coś wyprawia i robi konsumentów i państwo w jednego wielkiego waca. Albo też jest i druga opcja, jedna wielka łapówka. Albo trzecia opcja : Polska. Widzicie? Co byście zrobili gdyby nie dziennikarze, którzy niczym rycerze na białym koniu uratowali wasze zdrowie, co byście nie wsuwali tego samego co piaskarki i wszelkie inne pojazdy, tudzież przedmioty rozprowadzające sól przemysłową zwaną również drogową. Jednak ten magiczny produkt ma jeszcze inną nazwę i ciekawą genezę. Sól ta zwana jest również wypadową i powstaje jako produkt uboczny przy produkcji farb. Kolorowo, co?

Alkohol dostępny w sklepach 8 godzin dziennie i to na obrzeżach? Coś niesamowitego. Nie mogę pojąć tych absurdalnych pomysłów idących „z góry”. Z naszej kochanej Unii. Światowa Organizacja Zdrowia czy logistyki i dystrybucji? A może pomarańcza będziemy kupować od 9 do 12 w północno-wschodniej części miast? A z kolei tarki kuchenne na południu od 6 do 7. Też są groźne. Można się skaleczyć, poobdzierać palce. WHO się tym nie interesuje? Dziwne. Do tego sklepy miałyby być prowadzone przez państwo? Wspaniale. Wróćmy do gospodarki centralnie planowanej od razu. Może i alkohol nie należy do substancji specjalnie zdrowych, ale o tym czy go ktoś spożywa decyduje ten ktoś, a nie państwo. Takie genialne rozwiązanie jakie zaproponowali godzi nie tylko w konsumentów ale i w producentów. Wolny rynek? Chyba nie. Zresztą chcą nam zaoszczędzić zdrowia w ten sposób, ale gdy zimą sieknie mróz i trzeba będzie zapieprzać na obrzeża miast po alkohol przed imprezą to można sobie o wiele bardziej zaszkodzić, nieprawdaż? Do tego spożywanie alkoholu można nazwać tradycją w wielu państwach. „To co? Winko do kolacji?” – „Pewnie, ale sklep będzie otwarty jeszcze 20 minut i trzeba zapierdalać 10 km”. Myślę, że ten pomysł powstał podczas niezłej libacji jaką tam mieli i aktualnie powinni zajmować się innymi problemami np. stworzeniem nieszkodliwego dla zdrowia koktajlu Mołotowa dla Greków co by sobie tam krzywdy nie robili. Ave Unia.

Od jakiegoś czasu zacząłem zwracać uwagę na kierowców pojazdów samochodowych. A dokładniej mówiąc na ich zachowanie. W tym i moje oraz osób mi bliskich rzecz jasna. Wniosek jest konstruktywny i prosty. Wszyscy uważamy się za pojazdy uprzywilejowane. Wszyscy jesteśmy panami szos. Wszyscy mamy zawsze, ale to zawsze racje. Według schematu od ogółu do szczegółu przejdę teraz do tego drugiego bo myślę, że tego pierwszego już wystarczy. Mam nadzieję, że jesteście w napięciu i nie możecie się doczekać drodzy Czytelnicy dlaczego tak myślę. Ba, jestem tego pewien! Przecież nikt by się nie spodziewał dlaczego tak myślę, bo przecież wszyscy podporządkowujemy się grzecznie przepisom ruchu drogowego. Wszyscy jesteśmy mili i kulturalni podczas poruszania się po szeroko rozumianej jezdni no i nie można zapomnieć również o tym, że przecież wszyscy postąpilibyśmy słusznie podczas każdego manewru. Wszyscy, wszyscy, wszyscy. Tak. Właśnie w tym rzecz, że tak nie jest (jeżeli ktoś nie zrozumiał ironii). Nie no, przecież wiem, że każdy z was drodzy Czytelnicy zrozumiał. Dobra, koniec tych wygłupów, bo już nie mogę ze śmiechu. Jak co, to te żarty i śmiech nie były na serio. Tak więc wracając do tematu, za genialne w naszym zachowaniu uważam wszelkie sytuacje typu : jadę, jadę, jadę no i generalnie jadę i nagle muszę wyjechać z podporządkowanej na główną. No i co? No i jadę. Wpieprzam się jak trzeba czekać dłużej niż pół minuty. Od razu leci klakson i obelgi, których nie słyszymy, ale można rozpoznać z ruchu warg pogodnie nastawionego do nas pana z auta za nami (Wybrałem mężczyzn do zobrazowania tej sytuacji nie dlatego, że uważam iż kobiety nie powinny prowadzić pojazdów, a dlatego, ponieważ uważam, iż płeć piękna jest (przynajmniej w założeniu) mniej zdemoralizowana i (przynajmniej w założeniu) powinna abstrahować od tego typu zachowań i (przynajmniej w założeniu) nie posługiwać się takim słownictwem. Tyczy się to jednego słowa w tym przypadku. Jakiego? Jest wam dobrze znane. Zapraszam do dalszej lektury). A my zdziwieni o co chodzi, patrzymy w lusterko i objeżdżamy dupę kolesia. A co! Wtedy z naszych ust leci coś w stylu – Wypierdalaj! – Lub – Miałem zdechnąć na tej podporządkowanej? – może trochę zhiperbolizowałem. Miałem na myśli, że się uśmiechamy, machamy sobie oraz wymieniamy się ciepłymi pozdrowieniami. A niechby tylko ktoś nam wyjechał z podporządkowanej a miłe epitety posypią się jak śnieg a klakson będzie pozdrawiał serdecznie aż zdechnie. Szeroko rozumiany „opierdol” niesie się prześlicznie w kabinie pojazdu. Teksty w stylu – Co robisz kretynie? Jak jeździsz? No i nie można zapomnieć o – Powtórzę tutaj tę soczystość ekspresji – Wypierdalaj! To tylko jeden z nielicznych przykładów jakich jest wiele. Takie samo zachowanie tyczy się każdej innej sytuacji na drodze jaką napisze życie. Jaką napiszemy sami. Czyż to nie piękne? Jak byśmy nie jeździli, każdy z nas uważa, że jedzie poprawnie i ma rację, a inni? Są źli. Inni są bee. Inni niech wypierdalają.

Do napisania tego tekstu zmusił mnie wizerunek mojego łóżka. Tak, łóżka. A dokładniej mówiąc sposobu w jaki jest aktualnie pościelone. Wchodząc do pokoju pozwoliłem sobie na nie zerknąć i ku mojemu zdziwieniu, ułożenie pościeli zmusiło mnie do pewnych przemyśleń. Mianowicie chodzi o to, że moje kochane posłanie jest dość spore. Spokojnie mogą w nim spać dwie osoby większych gabarytów i nie muszą się wzajemnie wymieniać ciepłem ani smyrać wydychanym powietrzem aby tego dokonać. Mogą spokojnie spać  nie odczuwając dyskomfortu jaki niesie fakt ich rozmiarów oraz to iż śpią razem. Dobra dosyć już wymieniania walorów mego łoża. Tak więc wracając do tematu. Podczas tego króciutkiego zerknięcia w ułamku sekundy zdałem sobie sprawę, że pościelona jest tylko połowa łóżka. Druga połowa natomiast jest w stanie artystycznego nieładu, który osobiście ubóstwiam we wszelkich dziedzinach mojego życia. Nie pozostawia wątpliwości po której ze stron śpi moja osoba. Tak więc przyjrzyjmy się razem raz jeszcze drogi czytelniku fotografii którą zamieściłem i utońmy w kontemplacji nad przysłowiem ‚jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz’. Wiem, niecodzienna sytuacja aby rozmyślać nad czymś takim, czymś tak błahym jednak jakże życiowym! A czy prawdziwym? Ile razy babcia albo dziadek powtarzali lub powtarzają nadal, że ‚jak sobie pościelicie, tak się wyśpicie’? Czy naprawdę w myśl tego przysłowia, osoba, która zastałaby to posłanie w stanie w jakim znajduje się na fotografii i położyła by się po lewej stronie (w domyśle ja) wyspała by się gorzej od osoby, która ucięłaby sobie komara po prawej stronie? Gówno prawda! Komfort i relaks, a co za tym idzie wspaniałe samopoczucie można uzyskać śpiąc po prawej, jaki i po lewej stronie. Dowodzę to ja! ja sam! We własnej osobie. A teraz piękny przykład : Wracacie z imprezy, upojeni, zmęczeni, jedyne czego pragniecie to spać. Głos wewnętrzny mówi – łóżko. Zmysły skanują teren i naprowadzają tylko i wyłącznie w kierunku posłania. W końcu jesteście. Dotarliście. Ziemia obiecana – łoże. Czy w tym momencie waszą niepohamowaną chęć położenia swojego organizmu w to ukojne miejsce powstrzymałaby chęć sprawdzenia – „Czy aby na pewno łóżko jest pościelone”? „Ojej, może nie jest i co ja wtedy pocznę?”. ” Chyba odłożę chęć położenia się na chwilkę i pościele sobie, co by się dobrze wyspać”. No i dupa. Wygrałem. Jak sobie pościelisz i tak się wyśpisz.

Tak! Oto ja! Pierwszy pacjent 2012 roku na oddziale chirurgii w jednym z wojewódzkich szpitali w Poznaniu! Informacja prawdziwa i sprawdzona. Jestem cholernie dumny. Aby dokonać tego wyczynu trzeba było stawić się w szpitalu około pół do trzeciej nad ranem w nowy rok. Niestety, mimo wspaniałego i spektakularnego wyczynu (pierwszy pacjent roku opiewającego pod sztandarami euro 2012 i słynnego co rocznego sequela końca świata) nie zostałem obdarowany żadną nagrodą, ani kuferkiem wypełnionym słodyczami słodkiej „Solidarnośći” jak w „Familiadzie” czy „Jaka to melodia?”. Zapomniałem jeszcze dodać „Jeden z dziesięciu”. Teraz pewnie drogi czytelniku zastanawiasz się co było powodem mojej wizyty i pobytu w tejże placówce. Widzisz sylwester (Wybacz drogi czytelniku, ale pozwole sobie mówić do Ciebie na „Ty”), kojarzysz go z zabawą, piciem i fajerwerkami. Dlatego Twoim pierwszym tropem jest – Uchlał się – odpowiadam – Nie. – Naćpał się – Nie. – Bójka! – Nie. – No to muszą być fajerwerki – palec Ci ujebało! Albo rękę! – Otóż nie! – No to co w takim razie?! – Gówno! Przepraszam, poleciałem. Zamiast odpalić fajerwerki, wypieprzyłem wyrostek na sylwestra! A co! Niech ma! Też mu się należy! Tak, ten malutki kawałek organu, ten maluśki „wściubziu”, ten cypelek, „es flores”, wyrostek robaczkowy, to… to… (ciśnie mi się na usta więc powiem to znowu) gówno! Spowodowało i było na tyle bezczelne żeby popsuć (chociaż może to za dużo powiedziane, po prostu sylwester był inny może?) zabawę i wejście w nowy rok (Nie, teraz zdałem sobie sprawę, że jednak popsuł mi sylwestra) oraz mianować mnie pierwszym pacjentem i zapewnić mi mój pierwszy w życiu pobyt w szpitalu. Naprawdę nie wiem jak mam mu dziękować. Jednak patrząc na to z perspektywy czasu, uważam to za ciekawą opcję na spędzenie Sylwestrowych imienin i pierwszego dnia roku. Dzięki temu będę miał również co opowiadać moim dzieciom i wnukom a teraz nawet kolegom i koleżankom. Przecudownie. Będę rekinem w rozmowach o niecodziennych przypadkach. Jest! No i niewątpliwym plusem tego całego happeningu jest to, że poznałem wreszcie życie szpitalne, posiłki, zastrzyki w dupę, wenflon, kroplówkę, szwy, ciągłe rozmowy o lekach i chorobach, dziadków biegających w pieluchach przy stopach (wiem, dziwne), poznałem nowych znajomych 50+, czułem się jak na obozie w pokoju pięcioosobowym. Generalnie jakie wejście, taki cały nowy rok! Tak więc Polska reprezentacja spierdoli euro.